The End of Law. Sztuka życia.
Motto 1By night Hassan I Sabbaah like a civilized wolf in turban stretches out on a parapet above the garden and glares at the sky, conning the asterisms of heresy in the mindless cool desert air.(Hakim Bey, The Temporary Autonomous Zone, New York,1991)
Motto 2Only Lovers Left Alive(Jim Jarmusch, 2013, (tytuł filmu)
Motto 3But I’m creep, I’m weirdo.What the hell am I doing here?I don’t belong here (Radiohead, Creep, album Pablo Honey, 1993)
motto 4Ci są książęta wygnania i nic im po mojej pieśni(Saint-John Perse, 1941)
Studio telewizyjne. Pusta niewielka sala ze ścianami wyłożonymi zielonym aksamitem. Widać wyraźnie, że właściwy obrys pomieszczenia jest znacznie większy a z przestrzeni pomiędzy drewnem obciągniętym aksamitem a murem dobiegają chrząknięcia, pomruki, raz po raz ktoś kopie nerwowo w drewniane przepierzenia. Z sufitu powoli opuszczany jest żyrandol zrobiony z kilku tysięcy małych buteleczek po Martini i Ovomaltinie. Razem z jaśniejącym stopniowo żarowym światłem, coraz wyraźniejszy i uporządkowany staje się gwar spoza aksamitu. Głosy dostrajają się i układają w chóralną inwokację. Mantryczne powtarzanie niektórych słów uwydatnia ich rozpoznawalność. Słychać: „módl się za nami” lub „módlmy się” . W cichy gwar nagle i brutalnie wdziera się gruchot otwieranej gwałtownie bramy a zza zielonego aksamitu dobiega tętent konia i metaliczny szczęk oręża. Ostry kobiecy krzyk ucina wszystkie dźwięki. Drobiny kurzu wokół żyrandola, który wisi teraz 20 cm nad podłogą drgają w ciszy. Wspaniały, głęboki mezzosopran, który mógłby być prawie kontratenorem ( a zatem rozpoznawalność płci jest wątpliwa, Phillippe Jaroussky?) intonuje melodeklamację:-Tildo Swinton wieżo z kości słoniowej, módl się za nami-Tildo Swinton, ty, która na nocnym Petit Succo wychyliłaś kielich krwi, módl się za nami- Tildo Swinton, Ty, której alabastrowe pośladki dotykały krzesła, z którego spadł pijany Truman Capote, módl się za nami-Tildo Swinton, Ty, która podążałaś w Tangerze ścieżkami Paula Bowlesa i Mohammeda Mrabeta, módl się za nami…Kontratenor milknie na chwilę, by oddać głos głębokiemu basowi ze wschodnim akcentem: Widziałem sługi na koniach, a książąt kroczących jak słudzy pieszo… …wyrzuć swój chleb na powierzchnię wód a przecież po wielu dniach odnaleźć go możesz(*1)Będziecie odróżniać zwierzęta czyste od nieczystych, ptaki nieczyste od czystych. Nie będziecie plugawić siebie samych przez zwierzęta i ptaki ani przez wszystko co się roi po ziemi..(*2)Kontratenor:-Tildo Swinton, ty, która na pustym posłaniu od dwustu lat czekasz na oblubieńca, który z ponurego Detroit wiezie świeżą krew w podręcznej lodówce, módl się za nami. Stary Człowieku z góry Alamut przyślij nam swoich ezoterycznych terrorystów. Ci, którzy rozrywacie łańcuchy odwiecznego prawa, przybywajcie.Assassins-skrytobójcy strzeżcie tajemnicy, by porwany przez was Michel Houellebecq nie wyjawił jej za wcześnie.Sprawcie by drżeli właściciele podrzędnych szmatławców, by ci, którzy opuszczają przybytki nieprawości z pełnymi koszami zdychali jak psy z pękniętymi wątrobami w pęczniejących brzuchach. Przytłumcie żądze oparami haszyszu.Hassanie Ibn Sabbah twoje ponowne nadejście niech będzie pełne chwały a ty Tildo Swinton módl się za nas, razem z Hashisheen, tymi, którzy radują się zielonym oparem, by odróżnić pożądanie od spełnionej rozkoszy.W przeraźliwym i ohydnym dźwięku rozdzieranego materiału, zielony aksamit pęka i po ziemi turla się pokryty plastikowymi bąblami karzeł, przebrany za monstrualną biedronkę, trzymanym w ręku kijem golfowym rozbija żyrandol, syk pękającego, gorącego szkła i rozgrzanego wolframu wypełniają pomieszczenie. Zapada mrok. Słychać pomruk zza kulis:-Geronimo, książę z Lizbony, ocal nas od głodu, pragnienia i wojny. Baryton: wyłączę go spośród jego ludu, ponieważ nie będziecie popełniać niesprawiedliwości w wyrokach, w miarach, w wagach, w objętości…(*2)Na zielonym aksamicie pojawia się cz. biała projekcja ze starego projektora super 8. Widać napis: „Jeźdźcy z góry Alamut”. Ze skalistego wzgórza zjeżdżają jeźdźcy na koniach, na łopoczących, czarnych sztandarach widać arabskie napisy: „nic jest prawdziwe – wszystko jest dozwolone”.Niektórzy z nich krzyczą w łamanym francuskim o bezprawnej herezji. W dole pod ekranem wyświetla się pasek z napisem:„nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym. Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan”(*3).Projekcja staje się kolorowa, w dolnym rogu ekranu widnieje data: to dwa dni przed zamachem na redakcję Charlie Hebdo. Michel Houellebecq mówi w wywiadzie: „Soumission” znaczy uległość…jesteśmy jak zombie, bo żyjemy w pustce duchowej i społecznej”… Przed ekran wychodzi chłopiec ubrany na biało, jeźdźcy zbiegają w dół po jego wykrochmalonej koszuli, czarne sztandary rozbiegają się na białym tle jak ogromne karaluchy; dziecko, jąkając się z przejęcia, recytuje:-tym co warunkuje anabazę jest odnalezienie słowa-wirusa i jego całkowita anihilacja.Chór zza kulis:-niech będzie błogosławiony Wiliam.S. Burroughs i Brion Gysin jedyni „hashisheen”, honorowi obywatele Tangeru- niech będzie błogosławiony Mohammed Mrabet, który unikając pisma, głosił nauki i toczył opowieści w domach pachnących świeżym chlebem i haszyszem. A był to czas, kiedy chleb darzono nabożnym szacunkiem, w którym zwykły podpłomyk mógł stać się ofiarą całopalną. Czas tsampy w Tybecie i macy w Izraelu i przaśnych placków w Timbuktu…Ekran gaśnie, w gęstniejących ciemnościach rozbłyskują jedynie ostatnie żarzące się jeszcze włókienka wolframu, pękają z cichym sykiem i opadają z metalicznym chrzęstem na pokruszone kawałki żyrandola. Ponad podartą w kilku miejscach aksamitną przegrodę, istoty spoza sceny przerzucają rulony ciemnej materii, kilkoro karłów w plastikowych wiadrach na głowach wnosi maślane lampki i kadzidła. Ciepłe światło wypełnia przestrzeń i oświetla zwisające ze ścian perskie kobierce i drogie tkaniny przetykane złotem oraz ich tandetne chińskie kopie. Nie widać różnicy. Ci sami lilipuci rozpościerają na podłodze japońskie maty tatami, zakrywając potłuczone szkło i wystygłe wolframowe włókna. Wnoszą instrumenty: japońskie koto i bęben taiko. Kontratenor zapowiada nadejście trzech olbrzymów. Wchodzą wśród rozbiegających się na boki karłów: Thorsten Brinkmann i Tatsumi Orimoto oraz niezidentyfikowany mężczyzna z nogami w rękawach swetra i rękoma w nogawkach spodni. Ktoś przerzuca przez ścianę dojrzałe pomarańcze. Mężczyzna z głową ukrytą w spodniach pomaga ułożyć na nich kobietę, tak aby jej ciało nie dotykało podłogi; przedstawia się, kłaniając się tym co zazwyczaj jest nieruchome podczas ukłonu, a chór zza ściany trzykrotnie powtarza jego imię: Erwin Wurm, Erwin Wurm, Erwin Wurm…Erwin Wurm z głową ukrytą za rozporkiem recytuje w styryjskim dialekcie:-spraw sobie czapkę z miękkiego chleba tostowego i w Niedzielę Palmową oślepły od glutenu, który budzi pożądanie mocniejsze od opium wędruj szpalerem sztucznych palm w pomrukach nienawiści…Chór: „wyrzuć swój chleb na powierzchnię wód…(*1)Tatsumi Orimoto uderza dwiema zaschniętymi bagietkami w struny koto. Thorsten Brinkmann bierze do ręki małą bagietkę, która przybrała kształt fletu sakuhachi, zakrywając palcami dziurki wygryzione przez termity i wołki zbożowe gra cichą melodię. Tatsumi Orimoto śpiewa:„ten, który otwiera w banku konto dociekań umysłowych, ten, który w wielkim podnieceniu wstępuje w szranki nowego dzieła i przez trzy dni nikt oprócz matki nie zauważa jego milczenia i nikt oprócz najstarszej służebnej nie ma wstępu do jego komnaty”(*4).Wchodzą nisko urodzone księżniczki - progenitury Thorstena Brinkmanna. Thorsten przedstawia je:Wśród wielu imion błyszczy: Metall-Jane von Rheinberg w skórzanym kimonie i azbestowych rękawicach w boa z plastikowych strusich piór, jest też bezbożna i beznożna Bondicca Zopp w towarzystwie dostojnego Diego El Renzo w drewnianej donicy na głowie, trzyma za rękę rozkoszną Funny da Basta z ogromnym silikonowym biustem wypychającym smoczy ornament z chińskiej manufaktury, jest smukła Berta von Schwarzflug z twarzą zanurzoną w przeżutej przez stare eskimoski męskiej kosmetyczce, pochód zamyka Drune Quoll w czepku z pomarszczonego Virginalu (*5).Tatsumi Orimoto, inicjując tradycyjny japoński ukłon, mruczy w stronę pokruszonych bagietek:„ci są książęta wygnania i nic im po mojej pieśni”(*6).Brinkmann i Orimoto kładą się obok kobiety leżącej na pomarańczach. Wurm ciągle walczący ze swetrem, jak bohater Borgesa bezskutecznie ucieka przed mrokiem, który sam stworzył. Razem śpiewają mantrę:…zombie, zombie, zombie, zombie, zombie, zombie, zombie, zombie, zombie…Baryton zza ściany akcentuje sylabę OM, ich głosy wibrują w coraz bardziej zgodnej harmonii: zOMbie, zOMbie, zOMbie, zOMbie, zOMbie, zOMbie, zOoMmbie, zOooMmmbie, zOoooMmmmbie.Chór:-Tatsumi Orimoto, który przeszedłeś z jednego świata do drugiego w masce z chleba, módl się za nami- Matko Orimoto z uśmiechem małej dziewczynki módl się za nami- Demencjo - matko matki Orimoto módl się za nami- Tatsumi Orimoto, ty, który pierwszy na Ziemi całkowicie zmazałeś granicę dzielącą życie i sztukę módl się za nami- Thorstenie Brinkmanie, ty, który odnalazłeś właściwą hierarchię w heraldycznych reprezentacjach kredytowej burżuazji módl się za nami- psie Brinkmanna, Maro von Rudipuss, módl się za nami.Baryton w głębokim alikwotycznym murmurando śpiewa:„Ogrody Alamut pełne są psów Brinkmana, w koronkach i perłach, z czerwonymi walizkami, chłepczą nektar z rąk dziewic”Chór:- Jimie Jarmusch, lwie śnieżny, chroń nas przed zombie, którzy nacierają z obrzeży miast pchając przed sobą druciane wózki pełne cuchnącego ścierwa, wypełniając handlowe galerie gwarem wieszczącym erozję języka.-Błogosławieni niech będą kolekcjonerzy-seryjni mordercy (Serialsammlers) bez których sztuka wypełniałaby jedynie ogrody mędrca z Alamut.- Niech rosną ich mordercze kolekcje w ciemności betonowych silosów na pohybel gawiedzi i proletariuszy.- Proletariusze duszeni zmodyfikowaną pszenicą, łączcie się w opiatowym śnie, który oddala was skutecznie od prawdziwych celów korporacjiKarły, którymi są ludzie normalnego wzrostu z nogami podwiązanymi do podudzi, rozprostowują teraz nogi i zaczynają wirować w tańcu sufi, białe szaty uniesione wirem tworzą kręgi wokół ich bioder, ich pulsujące cienie projektują niepokojący ornament na ciągle nieruchomo leżących: Brinkmannie, Orimoto i Wurmie…PosłowiePozorny surrealizm tego tekstu jest tylko skutkiem nagromadzenia zdarzeń, ich rosnąca gęstość przypomina bombę, której tykanie zagłusza szaleńcze mlaskanie kredytowej burżuazji - głównego sprawcy erozji języka. Wszystkie postaci w nim wymienione istnieją naprawdę a podobieństwa nie są przypadkowe, dla dociekliwych ich związek z rzeczywistością jest rozpoznawalny. Każdy trop prowadzi w stronę prawdy. Dla mniej dociekliwych lub niedowiarków proponuję użycie serwerów niezależnych od Google, np. TOR lub Proxy.Nothing is true – everything is permitted.Przypisy:
*1- Księga Koheleta 10/11*2- Księga Kapłańska 19*3- tamże*4- Wygnanie, Saint – John Perse, Long Beach Island, 1941*5- Stanisław Lem*6- Wygnanie VI, Saint-John Perse, Long Beach Island, 1941marzec 2015